”Freestyle jest to rapowana improwizacja czyli po prostu wymyślanie wersów na poczekaniu często na zadany temat i w Polsce można powiedzieć rozpowszechniła się ta dziedzina przez tak zwane bitwy freestylowe, które polegają na tym, że dwóch frestylowców staje naprzeciwko siebie do walki i rapują na siebie na zadane tematy i mają za zadanie po prostu powiedzieć o przeciwniku coś uszczypliwego w jak najbardziej wyszukany, błyskotliwy i dwuznaczny sposób„
Edzio
Rodzima scena hip-hopowa jawi się, zresztą nie od dziś, jako mikstura wielu różnych kierunków twórczych, które posiadając wspólne korzenie, urosły do rangi osobnych dziedzin sztuki, przynajmniej w ujęciu tych ich wytwórców i obserwatorów, którzy szlachetnego miana mają odwagę użyć w stosunku do swych scenicznych fachów. Wśród tychże rolę szczególną grają tzw. bitwy na słowa, wolne style lub po prostu freestyle, które zdobywają od ponad dekady wielką popularność wśród rządnej scenicznych potyczek publiki, a rekrutujący się z osiedlowych ekip liryczni gladiatorzy często urastają do rangi celebrytów rodzimego podwórka rapowego. Czy to aby dobrze, iż ci osławiają się niewybrednie mieszając „ex catedra” swego rywala z błotem w środkach językowych nie przebierając oraz czy ci właśnie zasługują na wejście do kanonu rodzimej rap gry? Nie mi to oceniać lub, w moim mniemaniu, nie nastał jeszcze czas aby pokusić się o miarodajną ocenę ciekawego, bądź co bądź, zjawiska.
Z pewnością nie należy bagatelizować, tym bardziej pomijać, skłonności lirycznych wojowników do przenoszenia na deski scen klubowych nowego poziomu niewybrednego wulgaryzmu. Ci poza niebywałymi umiejętnościami improwizacyjnymi i przebogatym zasobem słownictwa zapadają w pamięć słuchaczy budując swe kariery często w oparciu o atawistyczną bezpośredniość ogołoconych z wszelkiego tabu punchy. W owym obozie zahartowanych w bojach wojów są również i tacy, którzy niczym światełko w tunelu stanowią nie tylko o czystości języka, lecz również, i przede wszystkim, o wartościach mi bliskich.
#KupujPolskieRapPłyty
Zaopatruj się w nowe kompakty do rap kolekcji i wspieraj jednocześnie działalność i niezależność naszego portalu.
materiał reklamowy Ceneo.plJednym (szczęściem niejedynym) z grupy pilnujących języka wolnostylowców, jest Edzio, który dał się poznać jako ów małolat, który odważył się toczyć bitwy ze starymi wyjadaczami sceny freestyowej, przy tym pokonując ich w pięknym stylu z łatwością, dowcipem, ale również pazurem godnym scenicznego drapieżnika (np. sławna bitwa o Kemp, podczas której w mistrzowski sposób pokonał Eskobara). Jego najnowszy i jak na razie jedyny album wydany na „tzw. legalu” pt. „Wygrany” jest bez wątpienia wypadkową wielu lat freestylowej działalności scenicznej, zdobywania szlifów i laurów na deskach WBW oraz innych imprezach o charakterze bitewnym. Jak sam autor przyznaje otrzymywał on sugestie od swych towarzyszy doli scenicznej, iż może nadejść moment, że popularność zdobytą drogą wolnostylową należałoby przekuć w komercyjne wydawnictwo i odznaczyć się na scenie klasycznego rapu. Czy „Wygrany” jest udaną próbą oraz czy Edzio podołał wyzwaniu generując album w założeniu oferujący słuchaczowi coś więcej niż tylko wielokrotnie sklejone rymy, punche i niewybredny dowcip z walk scenicznych wyniesione? Na to i inne pytania odpowiem w niniejszej recenzji, do której lektury serdecznie Was zapraszam.
Na wstępie nadmienić należy, iż zmiana charakteru drogi twórczej ze spontanicznej, powiązanej ściśle z wyjazdami na bitewne eventy zajawki na regularne „tekściarstwo” nie każdemu freestylowcowi na dobre wyszło. Kilku wybitnych wojowników słowa uwolnionego, mimo szumnych zapowiedzi w intrenecie nie zdobyło się na album klasyczny a kilku nawet nie sfinalizowało produkcji w ogóle. Ci, choć mając w swym rapowym portfolio wiele znaczących zwycięstw, a co za tym idzie ogólnopolską rozpoznawalność, mogli wydać swe dzieło w sporych nakładach z całkiem solidnym zapleczem marketingowym. Nie moją jest rolą doszukiwanie się drugiego dna w lukach na półkach sklepów muzycznych, bądź w internetowych katalogach agencji wydawniczych, jednak pokuszę się o konstatację, iż regularna twórczość rapowa zasadniczo różni się od nieprzewidywalnej, płynnej sceny walk freestylowych.
”Wygrany” jest wydawnictwem opartym o schemat wywiadu prowadzonego przez radiowca – Pawła Kątnika. Rozmowa była faktycznie prowadzona w studio audycji „Rap na fali”, gdzie autor odpowiadał na pytania związane nie tylko z albumem, lecz również zahaczał o sprawy natury osobistej, powiązane faktem wejścia na rynek muzyczny i przebiegiem kariery. Poruszanymi problemami były m.in. pycha zauważalna u nieprzygotowanych na nagłą popularność twórców, porażki na polu osobistym sprzężone z niesprostaniem oczekiwaniom fanów, próba wiary dla kształtującego się światopoglądu chrześcijańskiego i wybór właściwych, budujących priorytetów.
Płyta ma swoją emocjonalną stronę, przepełnioną pytaniami o charakterze egzystencjalnym, reminiscencjami odnoszącymi się do lat młodzieńczych autora (zakładając oczywiście, że ten nie jest już dziś młodzieńcem a człowiekiem wchodzącym w dorosłość) i zwierzeniami pełnymi szczerości i żalu zarazem. Obecność owego hip-hopowego uzewnętrznienia może budzić wątpliwości – czy aby album posiada pazur imprezowy oraz czy poradzi sobie w okolicznościach koncertowych. Na wstępie pragnę Cię uspokoić Szanowny Czytelniku, iż „Wygrany” posiada kilka mocnych punktów, potrafiących przykuć ucho i poruszyć nóżką. Ale po kolei…
Edzio zaczyna utworem „Gdyby” pełnym przemyśleń i wątpliwości odnośnie swojej obecnej pozycji scenicznej i przede wszystkim auto oceny swoich dokonań. Padają istotne pytania o wartość samego siebie (być może o godność archetypicznego człowieka), który poszukuje uznania w oczach świata, podczas gdy jego szacunek własny i wiara w siebie wynikają li tylko z faktu bycia człowiekiem, po prostu.
Czy nasz wspaniały freestylowiec byłby doceniony w szerszym bądź węższym gronie ludzi bez tytułów WBW i wygranej na Kempie? Czy młody wyrobnik słowa byłby usatysfakcjonowany ze swego życia, gdyby nie zagrał tych kilku koncertów „za zwrot”, nie zrealizował demówek i po prostu bez fundamentu twórczego szedł przez życie jako „nieartysta”? Egzystencjalność utworu, choć w sumie niezbyt odkrywcza (ilu to już twórców zadawało podobne, choć nieprzemijające pytania), buduje obraz Edzia jako człowieka uduchowionego, któremu nie jest wszystko jedno, potrafiącego ocenić swoje dokonania z perspektywy czasu i pewnością nie podchodzącego bezrefleksyjnie do swojej twórczości, a tym bardziej do danego mu życia. Kwintesencją tych wątpliwości niech będą wersy: „Gdyby nie było słabości czy byłaby siła, no jak to jest mordo?/ Czy byłoby dobro, gdyby nie było zła?/ A jak pozbędziemy się zła w sobie, czy zostanie samo dobro”?
”Sajfer” wprowadza słuchacza w nowy wymiar albumu. Imprezowy ton utworu jest odrobinę buńczuczny, gloryfikujący sukcesy sceniczne jego autora. Niczym nieskazitelne CV freestylowe, które w kontekście setek godzin nadpsutych, zwulgaryzowanych wersów rzuconych bez głębszego zastanowienia na scenie i w intrenecie przez swych konkurentów wygląda nad wyraz okazale. Przyznaję, nie śledziłem freestylowych dokonań Edzia (co zapewne zostanie mi wypomniane przez co bardziej obeznanych z tematem internautów), jednak dwukrotny tytuł mistrza WBW, wcześniej wspomniana wygrana w Hradec Kralove oraz dziesiątki innych potyczek wygranych w niezwulgaryzowanym stylu robią piorunujące wrażenie.
Każde zwycięstwo w omawianej konkurencji cieszy, jednak laury te zdobyte ze stylem, w zachowaniu czystości sztuki i w oparciu o konkretny światopogląd liczy się kilkakrotnie. Dużo łatwiej jest wygrywać bitwy rzucając obraźliwe i obsceniczne slogany na swojego przeciwnika z nadzieją, iż publika słysząc ów niski pułap waloru słownego uniesie ręce w górę, niż zdobyć szczyt nie rozrzucając wokół śmieci. Everestem umiejętności jest więc w moim odczuciu triumf uzyskany dowcipem na tyle celnym i błyskotliwym, iż ten publiczność przekonuje. Jedyny zarzut, który miałbym do Edzia odnośnie wspomnianych, zaczepnych kawałków dotyczy ich deficytu! Takie sukcesy powinno się promować w rapowym światku.
Kolejnym utworem o podobnej tematyce jest „Czempion” (pozwoliłem sobie na przeskok z początku albumu na jego koniec) z gościnnym udziałem Anatoma. Z pewnością obaj panowie nie zawodzą na majku i obaj udowadniają swoje obycie i charakterystyczny, nienaganny „wykon” swych zwrotek. Niestety wersy Jakuba, mimo iż wciąż „wykute” stylowo świetnym zadziornym wokalem przekazują treści, których nie chciałbym słyszeć u c-rapera. Pewne nawiązania i metafory, dość w interpretacji kłopotliwe i dwuznaczne, obniżają walory tracku (jest ogromne prawdopodobieństwo, iż dystans do tzw. wolności sztuki dawno temu pogrzebałem). Z pewnością nie mogę również przychylnie wypowiedzieć się o jego słowach nawiązujących do tragedii z katowickich Bogucic. Wers: „Wkładam koszulkę lidera jak Małysz,/ Ty tylko skaczesz po towar/ Obyś nie pofrunął z okna jak Magik,/ Jak tak życie będziesz traktował”, nie wpisuje się w wiodącą charakterystykę wydawnictwa i odrobinę zaburza jego odbiór. Oczywiście, werset ów jest pewnego rodzaju ostrzeżeniem i z pewnością nie ma w nim kropli jadu. Niemniej wplatanie wątku samobójstwa z przełomu wieków nie wydaje mi się strzałem w dziesiątkę a w kolano.
Kolejnym energetycznym utworem jest „Floyd Mayweather” (luźne nawiązanie do postaci wielokrotnego mistrza świata w boksie) z gościnnym udziałem Kaz Bałagane. Nie rozwodząc się na temat treści, która momentami zbyt bardzo abstrahuje od tytułowego nazwiska postaci, utwór jest udany. Zaznajamiamy się z ciekawymi przyspieszeniami obu panów, do tego stopnia wyśrubowanymi, iż przy odsłuchu należy na tyle wytężyć zmysł, by w rapowym sprincie wychwycić kolejne wyplute wątki. Mnie osobiście ów popis techniki przekonuje, mimo iż przekaz utworu odrobinę zostaje za nim w tyle.
Solidnie brzmi również refren autorstwa Lasio Kompanija w utworze „Zawiodlem”. Track jest kolejnym skokiem w wir emocji i refleksji nad życiem. Wątki poruszane w kawałku dotyczą pozakulisowej sfery życia młodego artysty, który usilnie walczył o pozycję w rap grze a uzyskawszy swój hip-hopowy cel, zderzył się ze ścianą zapomnienia, problemem niespełnienia oraz artystycznego niedoceniania, co w efekcie przełożyło się na jego klęski m.in. w sferach życia osobistego. Edzio wspomina, iż oddałby wszystkie swoje tytuły bitewne za dyplom z polibudy lub wszystkie zbite piątki za jedną szczerą relację. Doceniam bezpośredniość rapera i warto aby ów track stanowił ostrzeżenie przed zgubnym „parciem na szkło” oraz pogonią za sławą i uznaniem.
Podążając drogą uczuciowej nawijki wchodzimy w najdłuższy na albumie utwór pt. „List do M” (10.31 min.). Wsłuchując się w naładowane emocją słowa Edzia przenoszę się w moje sztubackie lata, gdy przeżywałem podobne, co on rozterki. Zdradzam się oczywiście z moimi osobistymi odczuciami odnośnie utworu w recenzji, która mnie dotyczyć nie powinna. Nie sposób jednak odnieść się do sztuki Edzia, w szczególności tej z bagażem emocji i intymności, przy którym łatwo o łzę bez własnego życiowego backgroundu. Nie należę do tych, którzy bagatelizują problemy młodych ludzi.
Tym bardziej pragnę wyróżnić ten kawałek za wyśmienitą warstwę liryczną, obrazowo przedstawiającą nie tylko rozpad związku dwojga młodych ludzi, lecz również wykluczające się różnice światopoglądowe, objawiające się w wielu aspektach dorastania i dojrzewania do ról w długotrwałej relacji, a ku rozstaniu skłaniające: „Nigdy nie umiałaś mnie zaakceptować na sto procent/ Chciałaś, żebym chlał, wiedząc czemu tego nie robię/ nabijałaś się, że katol – byłem w tym taki śmieszny?/ Gdy ja modliłem się, żeby być dla ciebie jak najlepszy”. Utwór choć bardzo długi, napisany jest w formie storytellingu. Choć wiele w nim opisów zdarzeń, nie nudzi się nawet w trakcie kolejnych odsłuchów. Nieobłudnie uzewnętrzniony raper kładący wersy na roztkliwiających (lub czasem dość cukierkowych) bitach, może brzmieć interesująco, czego przykładem niech będzie w szczególności ostatnia część „Listu do M”. Przy okazji wspomnę, iż track warto wysłuchać z dziewczyną (lub z żoną) w wolnej chwili, ot choćby celem zainicjowania ciekawej rozmowy o naturze relacji damsko-męskich.
Prawdziwym powerplayem albumu jest bez wątpienia „Wstyd mi, że jestem freestylowcem” z gościnnym udziałem Filipka. Utwór napisany jest wyśmienicie, z humorem i rezerwą prezentując perspektywę życia wolnostylowca. Ów ciekawie zarapowany storytelling, w moim przekonaniu, powinien być traktowany jako kronikarski zapis losów młodych adeptów wolnego stylu, jako odrębnej grupy artystów działających pod szyldem hip-hop. Co więcej, kawałkiem tym Edzio i Filipek udowadniają, iż pomysł, ciekawie ujęty temat oraz klasycznie wykonany klip mogą skutkować milionowymi wyświetleniami, bez epatowania wulgaryzmami (choć kilka wplecionych zostało w zwrotkę Filipka, lecz celem przysporzenia opowieści realizmu niż nadwyżkowego posłuchu – jak mniemam), zbędnej golizny i pseudoartystycznej degrengolady. Szac!
„Kefas” jest deklaracją wiary w Jezusa Chrystusa podczas gdy „Będę walczył” stanowi manifest patriotyzmu i oddania Polsce – czyli standard na scence c-rapu w kraju nad Wisłą (niezmiennie wspieram i propsuję). Oba utwory napisane są solidnie i z pewnością warto ich posłuchać a w szczególności pochylić się nad poruszanymi w tekstach, często pomijanymi lub odrzucanymi a priori, zagadnieniami i przemyśleć w ich kontekście stan swojej wiary i poglądowość około polityczną. Autoewaluacja zawsze pomaga.
Myślę, iż najważniejsze wątki albumu udało mi się właściwie naświetlić, oddając przy tym wartość dzieła. Edzio pokazał się z bardzo dobrej strony, zarówno w kontekście techniki rapu, jak również treści, błyskotliwości, wieloznaczności wersów i sposobu układania rymów. Raper wspaniale unosi cały album i wzmagając u mnie głód na więcej muzyki w jego wykonaniu. Warto wspomnieć iż poza drobnymi potknięciami zaproszeni goście również nie zawodzą nadając albumowi kolorytu i wartości.
Odrobinę słabiej prezentują się bity autorstwa SoSpecial, Fuso, Mithala Starku i Atezu, często obudowane w syntetyczne wysuszone brzemienia, które mnie osobiście nie porywają. Sekcja rytmiczna i bębny również wydają się odrobinę mało uwydatnione (jak dla mnie). Nie wysłyszałem na albumie tłustej stopy i konkretnych werbli a drumkit, który brzmi płasko i mdło nie zaskakuje (poza drobnymi wyjątkami). Oczywiście bity dźwigają cały album i spełniają swoją funkcję poprawnie.
Prawdopodobnie również świetnie sprawdzają się na koncertach, jednak przy kolejnych odsłuchach płyty nie nadają mu waloru unikalności. Rapujący Edzio jednak w sposób umiejętny płynie po podkładach i zakrywa swoim wypracowanym stylem wszelkie koncepcyjne niedociągnięcia bitów. Nie należy jednak odmawiać albumowi spójności muzycznej, która została przecież dobrana świadomie w oparciu o zamysł i gusta autora. Istnieje prawdopodobieństwo, iż na mój własny, charakterystyczny dla mnie sposób odbieram wydźwięk bitów i moje utyskiwania mogą wynikać tylko i jedynie z preferencji osobistych. Warto zaznaczyć, iż niektóre tracki brzmią nieźle i zawierają ciekawe smaczki, ot np. sample ze znanego utworu pop Modjo „Lady”, lub świetna, oparta o ciekawą wokalizę i ostatnia zarazem część wspomnianego „Listu do M”.
Tytułem końca pragnę wspomnieć, iż Zwycięzca jest albumem kompletnym, ciekawym, wprowadzającym na scenę wybitnego freestylowca i bardzo dobrego rapera. Utwory są spójne, przepełnione szczerością, świetnie napisane i tym bardziej profesjonalnie wykonane. Poligrafia choć dość oszczędna w kolory i niefortunnie zakrywająca podziękowania i posłowie autora, również może wiele przekazać nabywcy. Zdjęcie frontowe Edzia można interpretować, jako obraz człowieka w stanie uspokojenia, tuż po odbytej walce, na którego twarzy zauważamy trudy stoczonych bitew a krople na policzku przypominają na pierwszy rzut oka łzy. Czasem warto się zastanowić na symboliką fotografii i odnieść metaforę obrazu do własnego życia. Dzięki za uwagę i czas poświęcony na lekturę. Tym bardziej zapraszam do zapoznania się ze Zwycięzcą.
Wasz Elmer
PRAWA AUTORSKIE
Kopiowanie części recenzji lub ich całości bez zgody, a także kopiowanie zdjęć lub usuwanie z nich loga jest surowo zabronione. Wszystkie zamieszczane zdjęcia i recenzje są autorstwa Rafała Elmera.