Ostatnio mój druh, swat, towarzysz, który razem ze mną wygrywał i przegrywał licealne batalie zajmując miejsce jakieś plus/minus piętnaście centymetrów od mojej skromnej osoby…
A niech tam! Przełamie trochę standard bycia miłym, pięknym i gładkim, bo jestem zupełnym przeciwieństwem piękna i gładkości. Nie mam zamiaru uprawiać poprawności i dopasowywać się do utartych schematów. Powiem to z pełną świadomością konsekwencji jakie mi grożą za tę przesadność, ironię i sarkazm. Zajmował on zaszczytne miejsce u mojego boku. U boku dowódcy plutonu. Choć to raczej ja zajmowałem to zaszczytne miejsce, bo nie łatwo ze mną wytrwać, mam swoje humorki.
Tak, powiem coś prawdziwego i upokarzającego, co większość z was odbierze jako tzw. „gejozę”. Mam w sobie tę cząstkę kobiecej zmienności, profesjonalnie zwaną fochem lub innym dziwactwem. Wracając do głównego wątku tego wstępu, który jak zwykle trochę mi się rozwleka. A więc! Prawdę mówiąc, chyba i tak obaj byliśmy szeregowcami tej samej maści o pewnych różnicach poglądowych. Dość znaczących nawiasem mówiąc. Lecz mimo tych ogromnych różnic potrafiliśmy się dobrze dogadywać, co nie uległo zmianie do dziś. Nie przedłużając, ten wstęp ma być poniekąd hołdem, wyrazem uznania za to, że uchronił Mnie od popełnienia niesamowicie ogromnej wpadki, gafy lirycznej i tekściarskiej. Ów człowiek-skurwiel zlitował się i podał mi gumowy młotek, gdy prosiłem o 20kilowy potężny młot do rozbijania betonu. Tak, bym mógł dobić solidnie kolejny z gwoździ do mojej trumny.
#KupujPolskieRapPłyty
Zaopatruj się w nowe kompakty do rap kolekcji i wspieraj jednocześnie działalność i niezależność naszego portalu.
materiał reklamowy Ceneo.plWir chwil zwany Carpe Diem
Tak wiem, że mimo wszystko wyszedłem na lizusa zwanego dziś wymownie LizoDupem, jakkolwiek to nie brzmi, jest to ciekawy neologizm. No, ale chodzi mi przede wszystkim o podkreślenie faktu, że gość, o którym mowa się nie patyczkuje. Gdy wysłałem mu pierwszy tekst napisany pod wpływem chwili, wciągnął mnie wir chwil zwany Carpe Diem). Pełen chaosu, nasycony nadmierną ilością przyprawy kurczak – gyros (#Prymat) kotlet. Jednym słowem dałem mu rzecz niegotową, niedopracowaną, emocjonalną aż do bólu lub bulu. Tak, zrzeszam się z Prezydentem Komorowskim, długo pracowałem nad nauką pisowni tego słowa. Myślę, że „bul” nabiera głębszego sensu, nowego znaczenia i jakże pięknie brzmiącego wydźwięku.
Bul to znak rewolucji i protestu! Tylko nikt tego nie skumał. ). W tamtej pracy brakowało ładu i składu. Zawładnął nią bałagan, czyli byłem ja w 200%. Mam nadzieję, że nie powtórzę tego błędu nawiasem mówiąc, ale do sedna! Ów druh nie zostawił na mnie suchej nitki, wysadził mi na facebookowym mini-chacie atomówkę. Jak by to powiedział TEDE– „Vladimir pls don’t push that button”, też w duchu się modliłem, że mnie pochwali, ale nie! Zrobił to! Wcisnął przycisk zwany w tym wypadku chyba zwyczajnie szczerością! Zmieszał mnie z błotem, z gównem, a co! Szanuje go za to jeszcze bardziej niż to miało miejsce do tej pory, jako jeden z nielicznych powiedział, co myślał bez owijania w bawełnę.
Ilu masz takich znajomych?
W tym momencie zrobiłem w głowie mały research ludzi, którzy to potrafią, odrzucają poprawność polityczno – kolesiowską na rzecz większego dobra, mojego dobra. W jednej chwili ze wszystkich 578 znajomych na Facebooku (bo teraz to jest wyznacznikiem wszystkiego = jeśli nie jesteś na „fejsie” to nie żyjesz) zrobiło się ich 6, w tym jednego musiałem odjąć, gdyż nasze drogi obrały odmienne kierunki, naszą znajomość zniszczyła kobita. Bywa! Nie mam żalu! Ha! Głowa do góry byku, jeśli to czytasz. Odjąć muszę jeszcze jednego ze względu na to, że niestety, ale kontakt się rozluzował – gorąca linia i ostry dyżur 24/h zmienił się w niekończącą się kolejkę u lekarza rodzinnego. Jednak dalej utrzymujemy jakiś kontakt, dalej pełen dobrych wspomnień, uprzejmości i chęci by obrócić razem flaszkę!
Na rachunek sumienia czas nastał
Na ten moment w moim życiu zostało 4 typów pełnych różnych wad i zalet, którzy potrafią mi otwarcie powiedzieć : „zjebałeś” „to i to nie ma sensu” itp. Potrafią spuścić mi tzw. psychiczny wpierdol. I dobrze, każdemu atencjuszowi należy się raz na jakiś czas zimny prysznic, by nie utopił się w domniemanej chwale. W chwale którą wmawia mu jego głowa. Tak, jestem atencjuszem, jak każdy człowiek. Lubię gdy łechce się moje ego, lecz często gdy to się dzieje, gdy dociera moich uszu pochwała lub jestem doceniany publicznie to się zwyczajnie zawstydzam. Jest to przyjemne ale i dziwne uczucie, bo z krytyką można walczyć, a po pochwale człowiek się poddaje, rozpuszcza się w słodkim samouwielbieniu i tu pojawia się zakłopotanie, bo słuchać można bez końca, lecz nigdy nie wiem co odpowiedzieć na tzw. props. Może wynika to z niewielkiego poczucia własnej wartości, a może nie, Never mind!
Chodzi mi głównie o to, że czasem trzeba zrobić metaforyczny rachunek sumienia i zastanowić się, kim ja jestem dla innych i kim inni są dla mnie, czy potrafię mówić im otwarcie to co może ich zaboleć na starcie, a pomoże dotrzeć na szczyt w fazie końcowej. Ja miałem to szczęście, że mam moich ludzi, tak mówię to z dumą, którzy potrafią mi pomóc wrócić na właściwe tory. Wielu ludzi zwanych kiedyś hucznie przyjaciółmi lub kumplami nawet mnie już nie rozpoznaje, nie stać ich na głupie „cześć” i 3 minuty pogawędki w stylu : „Siema co tam jak tam?„.
Truzimy, które nigdy nie wygasną
I tu powiedzenie „śpieszmy się kochać ludzi, bo tak szybko odchodzą” nabiera drugiego dna. Większość osób traktuje mnie jako środek do celu lub nic nieznaczący trybik maszyny, lub gościa jednego z wielu. Fajnego typa lub lamusa z pryszczatą mordą, nerda itp. Ha, nie tylko mnie! Was też! Nie czarujmy się. Są też ci, którzy są tzw. wojownikami ninja i pod maską kumpli, swatów, druhów wbijają nam nóż w plecy chowając się w cieniu. No, ale życie jak rubikon i każdy Juliusz Cezar ma swojego Brutusa, który wcześniej, czy później się ujawni.
Wreszcie najważniejsze, czy odpowiednio doceniamy ludzi wiernie trwających przy nas? Mam nadzieję, że sprawdzam się na tym polu, chociażby odwdzięczając się przysługą, gdy zajdzie taka potrzeba lub po prostu wspomnianą na samym początku szczerością. Jednak nie mnie to oceniać! Niestety lub też stety zostawię was z tą myślą i pozwolę wam zrobić wasz rachunek sumienia. Dziękuję za poświęcony czas, tym którzy dotrwali do końca mojego moralizatorskiego biadolenia, bo i takie jest potrzebne. Są pewne truizmy, w które chcę wierzyć i nie chcę by wymarły śmiercią naturalną, więc czasem je głoszę.
Pozdrawiam. Sorel
PS: Dobre Mordy wiedzą co jest pięć. Dzięki wam za wsparcie, czy to przez pomoc w trzymaniu kamery, czy za inne rzeczy – za drobiazgi, bzdety jak i za pomoc w sytuacjach decydujących o życiu lub śmierci.
Następna część już wkrótce…
NASTĘPNA CZĘŚĆ: #2 – „Otwarte oczy” – Life is Life